Gdybym mogła teraz wstać i przemówić do całego świata, powiedziałabym wszystko co mi leży na sercu, opowiedziałabym także o tym przez co płaczę nocami. Ten każdy ból, jak niewidzialny owad wlatuje mi przez ucho do głowy i kąsa. Kąsa i kąsa, a kiedy jego jad się już kończy i wpływa w moje myśli, umiera. Zostawiając kawałki swojego małego ciałka na mojej psychice. Dużo ich już, właściwie. Tak, właśnie ze względu na to, tak ciężko oddycham przez sen i obracam się z boku na bok. Rozmawiam z tymi wszystkimi myślami. Czasami nawet nie wiem, co mam powiedzieć, a innym razem płaczę, kopie i krzyczę. To właśnie dlatego moje prześcieradło jest takie pogniecione każdego ranka.
Nie rozumiem świata i już chyba nie chcę go rozumieć. W ogóle go nie chcę bo świat boli. Ten świat jest jak ostry nóż na którym ktoś wyrył te Życie. A każde złe życie szybko się kończy. Jak sądzisz, moje skończy się szybko?
Właściwie to nie chcę zrozumieć świata przez to, że mój malutki, prywatny świat wypadł mi z rąk i bezlitośnie poturlał się po chodniku, aż wpadł do ścieków. Teraz nie mam siły tam schodzić i go szukać bo który normalny człowiek szukałby czegoś w ściekach? W sumie, każdy normalny człowiek szukałby swój świat wszędzie byleby go poskładać. Więc albo jestem nienormalna albo nie chcę się przyznać, że nie stać mnie na nową kropelkę. Skończyła mi się po tamtym sklejaniu. Wtedy ten świat przypominał puzzle i nawet znalazłam wszystkie jego kawałki, a teraz parenaście odkleiło się po drodzie i nawet nie wiem w jaki sposób i kiedy.